top of page

REKINY W DRODZE - czyli magia sportu nad pięknym, modrym Dunajem.


Majówka dotychczas kojarzyła się Rekinów z Czeską Lipą. Legendarny Hogwart wzywał jak co roku, ale przegrał z miastem na pięknym, modrym Dunajem. Trzech muszkieterów przetarło szlak w ubiegłym roku, więc tym razem wyruszyć można było większą ekipą. A jak zmieniać przyzwyczajenia, to pełną parą, więc ząbkowski Kaufland czerwonych bluz w czwartkową noc nie oglądał.


Zapakowawszy się w trzy busy, wyposażeni w wielką dawkę dobrego humoru, ruszyliśmy w świat. A świat ten piękny. Widoki w Tatrach zapierały dech w piersiach, goglowe mapy aż się grzały, gdy piloci próbowali zidentyfikować nazwy szczytów, a wszystko po to, by przed południem wylądować nad samym brzegiem Dunaju. To wręcz nieprawdopodobne, ale po drodze nie było żadnych przygód. Nie zaskoczyła nas mgła jak w drodze do Rumunii, ani śnieżyca jak w drodze na Śląsk, starczyło więc czasu na zwiedzanie. Rekiny po całej nocy w pozycji siedzącej z przyjemnością zrobiły dziesięciokilometrowy spacer, zaliczając tajny plac zabaw na Wzgórzu Gellerta oraz przejażdżkę Budapest Eye. Odkryta niedaleko uliczka pamiątkowa została zaś jedynie w piątkowy wieczór pobieżnie przejrzana. W końcu przyjechaliśmy tu dla sportu. Sobota zaczęła się dla niektórych bardzo wcześnie.



Jeden z trzynastu muszkieterów postanowił spróbować swych sił z dużo starszymi, więc musiał się stawić na hali zawodów już o ósmej. W tym czasie reszta ekipy zaczęła otwierać oczy. Gdy nasz dzielny wojownik stawiał pierwsze kroki na budapesztańskich kątach, reszta ekipy przepuszczała forinty w sklepach z pamiątkami. Na macie niestety nie było wesoło. 1:0 dla Budapesztu. W końcu start z trzy lata starszymi zawodnikami, to nie bułka z masłem. Wszyscy liczyliśmy, że popołudnie odmieni nasz los. Cala ekipa wybrała się więc na halę, by kibicować kolejnym czterem muszkieterom stającym przed swoją wielką szansą. I nie tylko po to. Hala w Budapeszcie jest ogromna. Tłumy ludzi przemieszczające się z jednego miejsca w drugie zabierają dech w piersiach i zmienia nogi zawodników w galarety. Doświadczenie z tym miejscem miał tylko jeden ze startujących muszkieterów, ale to niestety nie pomogło. Nasi zawodnicy nie ugrali nic. Wracające na tarczy Rekiny miały tego wieczora wiele do przemyślenia. Choć to tylko sport, to jednak dla nas bardzo ważny. Przemyślenia i dyskusje nie trwały jednak zbyt długo. Lepiej było szybko ten dzień skończyć, a od rana zacząć czary. Choć czeskolipski Hogwart zostawiliśmy daleko, magiczne sztuczki praktykowaliśmy jak najpilniejsi uczniowie tej legendarnej szkoły. Sobotnie bieganie po hali to był pierwszy krok. Zamiana miejsc w samochodach, szczęśliwe spodenki Prezesa - to kolejny stopień wtajemniczenia. No i zadziałało! Bratobójczy finał i bratobójcza walka o brązowy medal oraz jedna kategoria zdominowana przez naszego w niej jedynaka dały cztery medale! Dwa złote, srebrny i brązowy! Humory się poprawiły zdecydowanie. Nie popsuł ich nawet brak sukcesów w roczniku najstarszym. Dziewiąte miejsce w klasyfikacji generalnej na 218 klubów należało uczcić pizzą!






Zazwyczaj wyjazd zagraniczny łączy się z ulubionym treningiem Rekiniątek - międzynarodowym campem. Krew, pot i łzy to ulubione przeżycia naszych dzielnych wojowników. Wiedzą, że dla tego sportu i smaku sukcesów są w stanie znieść wiele. Dlatego poniedziałkowym porankiem ruszyli ponownie na halę, na ktorej wszystko potoczylo sie zgodnie z przepowiedniami, do których niepotrzebna była szklana kula wykradziona z Hogwartu. Zmęczeni, ale szczęśliwi, z wieloma przemyśleniami pożegnaliśmy piękny, modry Dunaj. Pewnie wrócimy za rok, bo dla Rekinów judo to nie tylko sport. To nieustająca przygoda!

bottom of page